Archiwum dla klasy 'Electrical'

Kot, radio i świecznik

24/12/2009 czwartek, 24 grudnia, 2009

Niewielka, aczkolwiek bardzo przyjemna praca wykonana przy współudziale Avelewy oraz Koraliczanki. Generalnie, mój wkład był najmniejszy (znaczy nie, że był szczególnie maly, ale myślałem, że będzie większy).  Odpowiadałem mianowicie za podświetlenie kota, radia oraz świecznika w przedstawieniu teatralnym. Miła odskocznia od wiercenia, cięcia, lepienia i piłowania. Dowiedziałem się także, do czego służy taśma dwustronna.

Przedstawnie

Bike rear lightLampka rowerowa

30/06/2009 wtorek, 30 czerwca, 2009

_mg_8649Rozpocząłem sezon rowerowy, patrzę pod tyłek – tylna czerwona lampka nie działa. Co tu zrobić. Świeta, sklepy zamknięte, w szufladzie tylko czerwone diody 1,8mm lub CREE XR-E 3W. Wybrałem te mocniesze, w końcu tylna lampka to ponoć podstawa bezpiecznej jazdy. Mryganie zaimplementowane w uC AtTiny13 (łatwiej i szybciej stworzyć finezyjne schematy sterowania niż w 555), kluczowanie BUZ11, gotowa przetwornica 1A, dedykowana optyka i światełko jak znalazł. Zasilanie to 4 „paluszki”, czas działania ok. 140 godzin (dla wypełnienia 2%). Ustawiony prąd diody przekracza minimalnie wartość znamionową (1000mA zamiast 700mA), co zrekompensowane jest bardzo krótkim czasem błysku (10ms), więc o żywotność nie ma się co martwić.

_mg_8647Lampka oświetla obiekty do 200m („oświetla”, nie „jest widoczna z”, brak możliwości technicznych pomiaru widoczności, jednak powinna przekroczyc 1000m bez problemu). Moc lampki jest ponad 6 razy większa niż najmocniejszych rozwiązań komercyjnych (np. Planet Bike Superflash). Jakie wrażenia z jazdy? Jeśli ktoś jedzie za mną, przeważnie słyszę: „O k***a!”. Pies wujka jak zobaczył, dostał padaczki. Oślepia, to fakt. Nie mocniej jednak, niż samochodowe ksenony lub niektóre rowerowe czołówki. Obudowa to głównie stal i aluminium, zaczep pasuje do standardu CatEye. Konstrukcja jest wystarczająco mocna, by znieść jazdę po polskich drogach. Minimalistyczny design a’la Terminator II spotkał się z całkowitym potępieniem ze strony znajomych i chyba podoba się tylko mi. Ale to wystarczy.

Pendrive „Made in Poland”

07/06/2009 niedziela, 7 czerwca, 2009

Pomysł zrodził się dziś o godzinie 11:00, gdy rozebrałem 2GB pendriva, prezent o niezwykle koszmarnym wyglądzie (sztuczna skóra + plastik, fuj!). Myślałem, w co można upchnąć elektronikę: klocek lego (było), kondensator (nie wyszło), misia (było), kamień (trudne). W końcu stanęło na przekaźniku kontaktronowym firmy Telfa. Stalowa obudowa, antyczny wygląd – tego mi było trzeba. Parę ruchów pilnikiem, denko dorobione z profilu aluminiowego. No i ten napis „Made in Poland”. Wygląda niczym owoc zapomnianej krajowej myśli technicznej z lat ’80. Kolejny udany dzień.

_mg_8446_mg_8420_mg_8362_mg_8406_mg_8399pen

Zdjęcia: Dies

Grzybek

21/03/2009 sobota, 21 marca, 2009

DzwonekRaz na jakiś czas urządzam sobie akcję drobnej modyfikacji mieszkania kolegi bez jego wiedzy. Ostatni wybór padł na przycisk dzwonka. A właściwie był to tylko pretekst do wykorzystania „znalezionego” „przypadkiem” czerwonego przycisku. Przycisk wyłączania awaryjnego, przycisk bezpieczeństwa, grzybek – tak go zwą zawodowcy. Wali się go pięścią w napadzie paniki, im mocniej, tym skuteczniej i przyjemniej. Dzięki swej pancernej konstrukcji świetnie znosi brutalne traktowanie.

zoominAkcja zaczęła się rano. Wykręciłem oryginalny przycisk dzwonkowy, obmierzyłem pozostałą w ścianie dziurę, sprawdziłem poziom załączanego napięcia, następnie złożyłem wszystko do kupy i uciekłem. Po pierwsze, przycisk bezpieczeństwa był o 10mm za głęboki. Rozkuwać ściany nie chciałem, toteż wymieniłem oryginalny stycznik na tzw. wyłącznik krańcowy. Całość skróciła się o 15mm. Następnie walka o obudowę powiązana z walką ze sprzedawcą, który nie potrafił ogarnąć mojej wizji. Ponad godzinę zajęło mi szukanie odpowiedniego do modyfikacji włącznika. Potem piłowanie, cięcie, mierzenie. Panel przedni to aluminium, efekt elektrokanibalizmu na mierniku Meratronik. Na deser partyzancka akcja montażu. Pasowało idealnie.

Grzyb ma wiele zalet: ładnie wygląda, nie potrafią obsłużyć go kobiety i można na nim odreagować. Po prostu czujesz, że dzwonisz.

Wii Wunder Bar Nadajnik IR dla Wii

17/02/2009 wtorek, 17 lutego, 2009

_mg_6733It is said the only thing I can’t do is to dismember an animal with knife. Therefore i was not surprised, when a few weeks ago i heard a request to create an wireless IR transmitter for Nintendo Wii gaming console, so-called Wii Sensor Bar. To put it simply, it is a primitive device placed under the screen, allowing for example, targeting and shooting with slingshot to virtual hares, by using the hand held controller. Project principles suggested by the friend were clear: 4 AA battery powering, luxury aluminum housing with power indicator LED (slightly visible in the dark). The first thing of course was to check whether something like this has already been done. And it was. So why do something that has already been done? Because it has been done hopelessly. A lot of tragic DIY devices, several commercial solutions. Some companies were broasting of save battery systems, which allow the device to work 50 hours on 4 AA batteries! Amazing! So I decided that my hardware exceeds 100.

_mg_6744

What is the purpose of making the wireless Wii Sensor Bar? It has a defect, that does not give sleep to my friend – namely a cable. Exactly 3 meters of thin cable, that loves to flounder in the legs, and at the same time, because of the deployment of furniture/equipment, is not long enough to reach form TV to the console. Of course, it can be extended – by cutting and losing the warranty, or by buying an extension cord and wasting money. And this will not solve the problem, since if the transmitter is placed under the rolled projector screen, cable is pulled. There is another issue. The range and precision of cursor indications depends inter alia on the distance between the IR sources. The original transmitter is 20cm width, so the recommended maximum play distance is about 3 meters.

_mg_6750
In the original Wii transmitter IR LEDs are on all the time. I turn them on and off at a rate of 5-7kHz with 10% pulse width (selected experimentally). With the sensitivity of the controllers camera is set to 5 (max), playable range is over 3 meters. Enough to point comfortably on 2m width screen . Increasing the pulse width results is the increase of range – at 20% rate is about 6 meters. I’m not a bad uncle, so here’s scheme. The principle of operation is trivial, as the whole hardware. Statistically, however, no one built anything of the sort. So the design is not trivial.

schematCircuit is based on well known 555 IC – astabile generator with pulse width ratio control, 2x 3 TSAL6200 IR LEDs, switching with BUZ11. LED current set to 50mA. Power indicator – red LED, driving current 1,3mA. Pot allows to control the pulse width ratio – in effect – discrease range/increase battery life.

Chassis is made from c-shaped aluminium profile, 500x18x18mm, red filters comes from damaged laboratory multimeter, on/off switch button made from fuse. Home manufactured boards, photo-method (POSITIV). Parts cost: below 5 euro (~3 euro chassis included). Device draws about 20mA, what with 2500mAh AA accus gives 130 hours of joy. When you forgot turn it off for night, there’s no drama.

_mg_6755Modest man gets his ass kicked as first, so this time i’ll talk big. Device works perfectly, is cheaper, better manufactired, works longer then any other commercial solutions. But, in world of electronics, it’s just some crap for begginers, theoretically not worth of describing. Like the guy from A-Team (or Einstein) said: „When it’s stupid, but it works, then it’s not stupid”.

_mg_6733Kiedyś stwierdzono, że jedyną rzeczą, jakiej nie potrafiłbym zrobić, jest „rozebranie” zwierzątka nożem. Nie zdziwiło mnie zatem, gdy parę tygodni temu do mych uszu dotarła prośba, abym wykonał bezprzewodowy nadajnik IR do konsoli Nintendo Wii, tzw. Wii Sensor Bar. Mówiąc prosto, jest to prymitywne urządzenie umieszczane pod ekranem, umożliwiające np. celowanie i strzelanie z procy do wirtualnych zajęcy przy użyciu trzymanego w ręce kontrolera. Założenia projektu zasugerowane przez kumpla były jasne: zasilanie na akumulatory paluszki, obudowa z aluminium ociekająca luksusem, dioda sygnalizująca zasilanie widoczna delikatnie w ciemnościach. Pierwszą rzeczą oczywiście było sprawdzenie, czy coś takiego już zrobiono. I zrobiono. Po co więc robić coś, co już zrobiono? Bo zrobiono to beznadziejnie. Masa samoróbek, kilka rozwiązań komercyjnych. Niektóre firmy szczyciły się systemami oszczędzania baterii, co pozwalało na pracę urządzenia do 50 godzin na 4 bateriach AA! Postanowiłem więc, że mój sprzęt przekroczy 100.

_mg_6744

Jaki jest cel robienia bezprzewodowego Wii Sensor Bar-a? Mianowicie ma on wadę, która nie dawała spać mojemu kumplowi. Posiada kabel. Dokładnie 3 metry cieniutkiego kabla, który uwielbia plątać się pod nogami, jednocześnie z racji rozmieszczenia mebli/ urządzeń RTV nie sięga do konsoli. Oczywiście można go przedłużyć – tnąc  i tracąc gwarancję, lub kupić przedłużacz, marnując pieniądze. A i tak nie rozwiąże się problemu, gdyż jeśli nadajnik umieszczony jest pod zwijanym kranem projektora, kabel ciągnie się przy podnoszeniu. Dochodzi kolejna kwestia. Zasięg i precyzja wskazań kursorem zależy między innymi od odległości między źródłami IR. W oryginalnym nadajniku wynosi 20cm, stąd zalecana maksymalna odległość grania to ok. 3 metrów.

_mg_6750W „normalnym” nadajniku Wii diody IR świecą cały czas. Ja kluczuję je z częstotliwością 5-7kHz przy wypełnieniu 10% (dobrane doświadczalnie). Przy czułości kamery kontrolera ustawionej na 5 (max), daje to zasięg ponad 3m. Wystarcza, aby przy ekranie o przekątnej 2m można się wygodnie bawić. Zwiększenie wypełnienia skutkuje wzrostem zasięgu – przy 20% wynosi ok 6m.  Żeby nie było, że wujek zły, zamieszczam schemat. Zasada działanie jest trywialna, podobnie jak cała konstrukcja. Statystycznie jednak wychodzi na to, że tak jakby skromnie mówiąc, nikt nie zbudował niczego podobnego.  A więc konstrukcja nie jest trywialna.

schematUkład to klasyczna aplikacja 555 – generator astabilny z regulacją współczynnika wypełnienia, 2x 3 diody TSAL6200 kluczowane za pomocą BUZ11. Prąd diod ustalony na 50mA. Sygnalizacja zasilania – dioda 1,8mm, prąd 1,3mA. Potencjometr umożliwia zmianę współczynnika wypełnienia (w efekcie zmniejszenie zasięgu kosztem zużycia baterii lub odwrotnie).

Obudowa z  aluminiowego ceownika, wymiary 500x18x18mm , czerwone filtry z uszkodzonego multimetru Meratronik V553, przycisk włącznika wykonany z bezpiecznika. Płytki zrobione w kuchennym zaciszu metodą fotograficzną. Cena części: poniżej 20zł (z czego 10zł obudowa). „Urządzenie” pobiera średnio 20mA, co przy dostępnych obecnie akumulatorach powinno starczyć na ponad 130 godzin grania. W razie pozostawienia włączonego na noc nie ma więc dramatu.

_mg_6755Skromni jako pierwsi dostają kopa w d**ę, więc tym razem się pochwalę. Urządzenie funkcjonuje nienagannie, jest tańsze, lepiej wykonane, działa dłużej niż jakiekolwiek inne komercyjne rozwiązania. Jednak wg. ogólnie przyjętych standardów, jest beznadziejstwem dla początkujących, teoretycznie nawet niewartym pokazania. Jak to powiedział jeden z Drużyny A (albo Einstein, nie pamiętam): „Jeśli coś jest głupie, ale działa, to znaczy że nie jest głupie”.

Father’s flashlightLatarka Ojca

17/11/2008 poniedziałek, 17 listopada, 2008

Several years ago a shameless break into my basement was made. Then I lost a pair of stewed cherrys jars and – whats sad – Father’s torch. It was an old, tin model powered by a flat battery (3R12). My Father loved it, as it „perfectly slides into his pocket.” On the occasion of tuning scout’s flashlight, during flea market romp, I found the same in very good condition. I took a deep thinking. And then I invented a toilet paper home printer. But it’s not all about it.

Flat batteries are hard to get, also the old bulbs not sins with viability. In addition, the light stream is very poor. The plan was as follows: change the power supply to the AA’s, put LED’s without breaking the housing. Cellar flashlight application forced LED’s wide angle. So I decided to get rid of the original optics. In reality you look for a jar mostly from one, not from a hundred meters. I threw out the original battery holder, replacing it with 3xAA basket. Then a new three-position slide switch, which enabled to implement two levels of brightness: weak and very weak. 20 clear white LED’s took care for so-so stream of light, sufficient enough for tasks gived to Father by the Mother.

Flashlight works fine, lights, Father likes it very much. Sometimes it’s nice to pleasure someone. But only sometimes, because doing something too often causes, that other person no longer underestimates it.

Kilkanaście lat temu dokonano haniebnego włamu do mojej piwnicy. Zaginęło wówczas parę kompotów wiśniowych oraz co smutniejsze latarka Ojca. Był to stary, blaszany model zasilany baterią płaską. Ojciec bardzo ją lubił, gdyż „idealnie wślizgiwała się do kieszeni”. Przy okazji tuningu latarki harcerza, podczas buszowania po graciarni, znalazłem identyczną w bardzo dobrym stanie. Intensywnie zabrałem się za myślenie. I właśnie wtedy wymyśliłem domową drukarkę do papieru toaletowego. Ale nie o tym mowa.

Baterie płaskie obecnie trudno dostać, a stare latarkowe żarówki także żywotnością nie grzeszyły. Poza tym świeciły podle. Plan był następujący: zmienić zasilanie na paluszkowe, wsadzić LEDy, nie popsuć zbytnio obudowy. Piwniczne zastosowanie latarki wymusiło szeroki kąt świecenia diód. Postanowiłem więc pozbyć się oryginalnej optyki. W końcu kompotu szuka się przeważnie z jednego, a nie ze stu metrów. Wyrzuciłem oryginalne mocowanie płaskiej baterii, zastępując koszyczkiem 3xAA. Do tego nowy włącznik suwakowy trójpozycyjny, co umożliwiło implementację 2 jasności świecenia: słabo i bardzo słabo. 20 jasnych LEDów zadbało o jako-taki strumień światła, zdecydowanie wystarczający co wykonania powierzonych Ojcu przez Matkę zadań.

Latarka działa ok. roku, działa, świeci, Ojciec bardzo ją polubił. Dobrze czasami zrobić komuś przyjemność. Ale tylko czasami, bo jak coś robi się to ciągle, to inne osoby przestają to doceniać.

Red monsterCzerwony potwór

16/11/2008 niedziela, 16 listopada, 2008

I have a lot of different interesting models in my nixie tubes micro-collection . One of them is Okaya / Rodan CD13A. You can find it on page 24 of the company catalogue from the year 1967. One day I got 5 originally packaged units (NOS – New Old Stock). As you know, to build a clock you need only 4 displays. So I had one spare. I decided to use it in some meaningless way.

Clock can be done with 1 tube – the hours and minutes digits are displayed sequentially, separated with a long-time break. Who but would like to use such a clock. I thought: if it will be so meaningless, making it even more meaningless certainly did not hurt him. So the clock displays the number in binary code and reading of it is practically impossible. Since the reading is impossible, it does not make sense to make clock adjustable. Such reasoning led to the creation of the Red monster.

I decided to do the chassis from chamotte clay, klined, then glazed. The resulting two: red and yellow monster were created. Red, though crafted worse, seem to be prettier to me. Lamp went as an eyelet. Illuminated from the rear by a row of red LED’a, from time to time brightened and gradually dimmed. The tube is powered from step-up converter giving about 170V from 9V. Fitting the entire electronics inside clay housing was the biggest challenge. I made a lot of cardboard templates, which I slided inside of a monster. On „best fit” basis, I made the PCB.

How it looks – everybody can see. Nice. Unglazings around the eyes makes me a little nervous, the effect of a hurry. The next time I need to be more precise. There is always more precise brother in queue. Maybe he will get a LED display.

The monster preforms good. Actually, hard to talk here about any performance. It’s as if to say: 'This garden dwarf preforms good.’ The Monster simply is. It looks at me, throwing a sequence of ones and zeros from his eye.

W swojej mikro-kolekcji lamp nixie posiadam wiele różnych ciekawych modeli. Jednym z nich jest Okaya/Rodan CD13A. Znaleźć ją można na 24 stronie katalogu firmowego z roku 1967. Trafiło mi się 5 oryginalnie zapakowanych sztuk (ang. NOS – New Old Stock). Jak wiadomo, do budowy zegara wystarczą 4 lampy. Miałem więc jedną za dużo. Postanowiłem spożytkować ją w jakiś (bez)sensowny sposób.

Na 1 lampie można zrobić zegar – wyświetlając kolejno cyfry godzin i minut oddzielone dłuższą przerwą czasową. Komu jednak chciałoby się takiego zegara używać. Stwierdziłem więc, że jeśli i tak jest już on bez sensu, to zrobienie go jeszcze bardziej bezsensownym na pewno mu nie zaszkodzi. Zegar wyświetla więc cyfry w kodzie binarnym, a odczytanie go jest praktycznie niemożliwe. Skoro odczytanie go jest niemożliwe, to właściwie nie ma sensu go nastawiać. Takie rozumowanie doprowadziło do stworzenia Czerwonego Potwora.

Obudowę postanowiłem zrobić z gliny szamotowej, wypalonej, następnie poszkliwonej. Powstały dwie: czerwony potwór i żółty potwór. Czerwony, mimo, iż gorzej odrobiony, wydał mi się ładniejszy. Lampa powędrowała w oczko. Od tył podświetlana jest rzędem czerwonych LEDów, co pewien czas rozjaśnianych i stopniowo gaszonych. Całość zasilana jest z przetwornicy podnoszącej napięcie 9V do ok. 170V. Największym wyzwaniem było dopasowanie całej elektroniki do stworzonej obudowy. Powstało mnóstwo kartonowych szablonów, które wsuwałem kolejno do wnętrza potwora. Na podstawie tego, który pasował najlepiej, zrobiłem płytkę.

Jak wyszło – każdy widzi. Ładnie. Trochę denerwują mnie niedoszkliwienia wokół oczka, efekt pośpiechu. Następnym razem muszę bardziej się przyłożyć. Zawsze w kolejce czeka bardziej dorobiony brat, może kiedyś dostanie w prezencie wyświetlacz LED.

Potworek sprawuje się nieźle. Właściwie ciężko mówić tu o jakimkolwiek sprawowaniu. To tak, jakby powiedzieć: „Ten krasnal ogrodowy sprawuje się nieźle”. Potwór po prostu jest. Patrzy na mnie, znienacka wypluwając z czerwonego oka ciąg zer i jedynek.

Tea GuardianHerbatnik

niedziela, 16 listopada, 2008

Tea-Guardian is solution of a problem that nags me for years. What’s the point: while programming’ i always make myself a tea. When the job gets lazy, everything is ok and i drink hot tea. Much worse, when i get into a „programming trance”. I wake up few hours later with a cold tea. I decided to use my skills to solve this problem. There were many concepts: the sensor build into a cup, into a cap-stand, spoon, or „floating on tea surface” sensor. Each solution has its pluses and minuses, I decided to do something shaped like mixing spatula. The idea seemed to be good.

Tea Guardian is a small device. The entire electronics is the size of AA batteries. The yellow stem is ended with temperature sensor. How it works: In the first use operator defines the temperature at which the tea is suitable for drinking. When he finds that he can take the first shot that not burns him, he puts sensor into tea and holds button for 5 seconds. Screech indicates that the temperature has been saved. From this moment the application of the Tea Guardian is a pure pleasure. Tea infusion, Tea Guardian run, throw and let’s start programming. When tea is cool enough to drink, the shrill screech rends the air, audible even from the other room. You enjoy the tea, the sensor shuts off by itself. LEDs also inform about the tea status: red – don’t drink, green – drink, off – pour out.

The whole is powered with pill batteries, but rather was because Tea Guardian is dead. Currently awaiting for resurrection. The temperature close to 100 Celsius caused relaxation of waterproof temperature sensor connections. Tea Guardian was killed by tea. I have a terrible willingness to put a sensor in a glass tube filled with mercury because it looks amazing, also heat conduction is good. I feel, however subconsciously, that tea and mercury is a very bad combination. I just found such a statement: „In the body (…) mercury can damage the brain and nerves, impair coordination and vision.” So, nothing new to me.

Herbatnik to rozwiązanie problemu nękającego mnie od lat. O to jego istota: jak zabieram się do programowania, zawsze robię sobie herbatę. Gdy robota mi nie idzie, wszystko jest ok i popijam ciepłą herbatę. Znacznie gorzej, jak wpadnę w „programistyczny trans”. Budzę się z niego po paru godzinach z zimną herbatą. Postanowiłem wykorzystać swe zdolności by temu zaradzić. Koncepcji było wiele: czujnik wmontowany w kubek, podstawka pod kubek, łyżeczka lub „pływak” z czujnikiem. Każde rozwiązanie miało swoje plusy i minusy, zdecydowałem się na coś na kształt jednorazowej szpatułki do mieszania. Pomysł wydawał się dobry.

Herbatnik jest małym urządzeniem. Cała elektronika ma rozmiar baterii AA. Na końcu żółtego trzpienia znajduje się czujnik temperatury. A działa to następująco. Przy pierwszym użyciu obsługujący definiuje temperaturę, przy jakiej herbata nadaje się już do picia. Kiedy stwierdzi, że jest w stanie wziąć pierwszy nie parzący łyk, wsadza czujnik do herbaty i przytrzymuje przycisk przez 5 sekund. Pisk informuje, że temperatura została zapisana. Od tej chwili stosowanie herbatnika to już przyjemność. Zaparzamy herbatę, uruchamiamy urządzonko, wrzucamy do napoju i programujemy. Gdy ostygnie na tyle, że picie jest możliwe, powietrze przeszywa przeraźliwy pisk, słyszalny nawet z drugiego pokoju. Delektujemy się herbatą, czujnik wyłącza się sam. Diody dodatkowo informują o stanie pracy: czerwona – nie pij, zielona – pij, żadna – wylej.

Całość zasilana jest trzeba bateriami pastylkowymi, a raczej była, bo herbatnik umarł. Obecnie oczekuje na wskrzeszenie. Temperatura bliska 100 st. C spowodowała rozszczelnienie się wodoodpornych połączeń czujnika temperatury. Herbatnika zabiła herbata. Mam straszną ochotę umieścić czujnik w szklanej probówce wypełnionej rtęcią, bo wygląda to niesamowicie, a i przewodzenie ciepła jest dobre. Czuję jednak podświadomie, że herbata i rtęć to bardzo złe połączenie. Znalazłem przed chwilą taki zapis: „W organizmie rtęć może (…) uszkodzić mózg i nerwy, zaburzać koordynację i widzenie”. Jakby więc na to nie patrzeć, nic nowego mi nie grozi.

Scouts sighWestchnienie harcerza

15/11/2008 sobota, 15 listopada, 2008


It all started the day I got 3 Watt CREE-XRE LED in my hands. Of course, the first thought was to do a flashlight. Since childhood i like flashlightes, so i decided to do so. Some may know that power LEDs gets hot very fast. The heat removal is the basis of trouble-free operation. So there were the following: add the cooler and do a head-flashlight (such per forehead), get a metal head, optics and make a tube-flashlight or reengineer an existing model. I choose the last as most interesting option. Not because I’m lazy, but because I get a opportunity to resurrect some classic.

I took a trip to „flea market”, where for 2 zlotys (about 0,5 euro) I bought a beautiful old flashlight, apparently scout’s one. It was in good condition, full-metal – and that was mainly about it. So LED-cooling was off my head. The power supply was the remaining question. I don’t feel like making DC converter myself, so I bought one. Unfortunately, to get converters minimum operating voltage, I had to use five AA’s to be able to use 1.2 V accus or 1,5V cells. 5 AA’s battery holders are not produced, so I was forced to create one. I changed on/off switch form „slide” style to „toggle”. I used optics dedicated to this diode. It gives the unique „hi-tech” look.

Lights not so bad. Withstands about 2 hours on one battery load . Works well outdoors and warms hands in winter. It’s nice to see surprised faces, when something like this suddenly throws dazzling stream of light.

Unfortunately it can’t be seen, how much effort I put into this project. A lot of measuring, metal drilling and sawing, but appears as 5 minute work. How did God in Futurama series said: „If you do things right, people will not be sure you’ve done anything at all.”

Wszystko zaczęło się dnia, gdy w me ręce wpadła 3 watowa dioda mocy CREE XR-E. Oczywiście pierwszą myślą było, by zrobić latarkę. Od małego lubię latarki, pomysł ten bardzo mi się więc spodobał. Niektórzy może wiedzą, że LEDy mocy strasznie się grzeją. Odprowadzenie z nich ciepła to podstawa bezawaryjnej pracy. Istniały więc następujące opcje: wykorzystać radiator i zrobić latarkę czołową (taką na głowę), wytoczyć metalową głowicę, dołożyć optykę i zrobić latarkę „rurową” lub przerobić istniejący model. Najciekawszym rozwiązaniem wydało mi się ostatnie. Nie dlatego, że jestem leniwy, ale dlatego, że nadarzyła się okazja wskrzesić jakiś zabytek.

Wybrałem się na wycieczkę do „graciarni”, gdzie za 2 złote dorwałem piękną, starą latarkę, ponoć harcerską. Była w dobrym stanie, cała metalowa – i o to głównie chodziło. Chłodzenie diody miałem z głowy. Pozostała kwestia zasilania. Nie miałem ochoty robić przetwornicy, zakupiłem więc gotową. Wymagała niestety tak nieszczęśliwego napięcia zasilania, że musiałem użyć pięciu ogniw AA, by móc stosować akumulatory 1,2V. Koszyczków na 5 baterii nie produkuje się, zrobiłem więc własny. Dołożyłem też włącznik hebelkowy, odłączając oryginalny suwakowy. Użyłem optyki dedykowanej do tej właśnie diody. To właśnie ona nadaje ten niepowtarzalny klimat „hi-tech”.

Świeci nienajgorzej. Na jednym ładowaniu wytrzymuje ok. 2 godzin. Dobrze sprawdza się w terenie, a zimą ogrzewa ręce. Miło widzieć zdziwione miny, jak z czegoś takiego nagle wydobywa się oślepiający strumień światła.

Nie widać za to niestety, ile wysiłku włożyłem w ten projekcik. Dużo mierzenia, wiercenia w metalu i piłowania, a wygląda na robotę na 5 min. Jak to powiedział Bóg w serialu Futurama: „If you do things right, people won’t be sure you’ve done anything at all”.

Binary clockZegar binarny

sobota, 15 listopada, 2008

Zegar binarny to zegar wyświetlający czas przy użyciu kodu binarnego. Jednak spójrzmy prawdzie w oczy. Nikt z niego czasu odczytywał nie będzie. Ładnie wygląda, mruga, od czasu do czasu można zaszpanować, że potrafi się odczytać godzinę i to wszystko. Zero użyteczności. Na plan budowy swojego wpadłem po zjedzeniu Tic-Taców. Pozostało mi ładne, pomarańczowe pudełko. Stwierdziłem, że upchnięcie do niego zegara binarnego jest dobrym pomysłem.

Zacząć trzeba było od znalezienia odpowiedniej baterii. Miejsc w pudełku było na tyle mało, że pod uwagę można było brać tylko baterie AAA lub nietypowe baterie z komórek/aparatów fotograficznych. Idealnie pasował akumulator Minolta NP200, który miałem akurat na stanie.

Projektowanie i produkcja płytki poszły gładko. Zdobyłem się nawet na dłuższy opis. Wykorzystane elementy były typowe i łatwo dostępne. Jedyny problem jaki napotkałem wynikał z mojej niewiedzy i zbytnim zaufaniu, jakie pokładałem w producentach LED-ów. Okazało się, że niektórzy paskiem na obudowie wyróżniają anodę, niektórzy katodę. Pierwsza wersja miała więc 20 diód wlutowanych odwrotnie. Poprawiłem to, jednak estetyka mocno ucierpiała. Prototyp oddałem więc kumplowi. Wersja finalna prezentowała się bardzo ładnie. Na jednym ładowaniu zegar działał ok. 15 dni – akumulator nie był nowy, ale i tak radził sobie nienajgorzej.

Od tamtego czasu zbudowałem jeszcze trzy takie zegary, tym razem zasilane dwoma bateriami AA, z nieco zmodyfikowaną obudową. Na jednym komplecie baterii wytrzymują ok. 4 miesięcy. Niezły wynik.

Koszt budowy oscyluje w granicach 15zł. Najtańsze stacjonarne zegary binarne kosztują powyżej 100zł. Czasem opłaca się coś zrobić samemu. I lepiej, i taniej.

Binary Clock is a clock that displays time using binary code. But let’s look at the truth. No one will ever read time from it. Looks nicely, blinks, from time to time you can show to your friends how cool you are. Zero usefulness. The idea of this clock came after I ate a Tic-Tac pack.  A nice, orange box left. I thought that putting binary clock inside it is a good idea.

The first thing was to find the right batteries. Tic-Tac chassis was so small, that only AAA or atypical handys/cameras batteries could be taken into account. Minolta NP200 battery, which I had allready in stock, fitted perfectly.

Design and production of the PCB went smoothly. I wrote even longer description. Typical and readily avaliable parts were used. The only problem I encountered was due to my ignorance and excessive trust in LED manufacturers. It turned out that green sign on the LED sometimes marks anode, sometimes cathode. The first version had 20 diodes soldered backwards. I fixed it, but aesthetics was heavily damaged. So I gave the prototype to my friend. The final version presents very nice. On one accu load clock works about 15 days – the battery was not new, but it made out not bad.

Since then I built three clocks, with a slightly modified chassis, this time powered by two AA batteries. On one battery set clock works for about 4 months (with current consumtion below 2mA). Good result.

The cost of construction fluctuates within 15zł (4 euro). Cheapest desktop binary clocks costs more than 100zł (25 euro). Sometimes it pays to do something by yourself. Better and cheaper.