Author Archive

Beaver IIBóbr II

24/11/2008 poniedziałek, 24 listopada, 2008

Beaver twistly named „Beaver II” was in fact build before Flowepot beaver. It has a mania in the eyes and a coin slot in his head. Scratches on his body clumsy imitates fur. Beaver is made from red clay, unglazed. Like all my money-boxes, also this does not have a hole to remove the money. To take pleasure yourself, you must make pain to me, by killing beaver.

Bóbr ten nazwany pokrętnie „Bobrem II” w rzeczywistości powstał grubo przed bobrem doniczkowym. Posiada obłęd w oczach i otwór na monety w głowie. Rysy na jego ciele imitują nieudolnie futro. Bobra wykonano w gliny czerwonej, nieszkliwionej. Jak wszystkie moje skarbonki, także ta nie posiada otworu do wyjmowania pieniędzy. Aby zrobić przyjemność sobie, należy więc przedtem zrobić przykrość mnie, zabijając bobra.

Dead chickenZdechły kurczak

poniedziałek, 24 listopada, 2008

„Zdechły kurczak”, to jak łatwo się domyślić skarbonka w kształcie zdechłego kurczaka. Dlaczego zdecydowałem się akurat na ten kształt? Po pierwsze, nie widziałem takiej w żadnym sklepie, po drugie, miała ładnie wyglądać w kuchni. W brzuchu kurczaka sterczy nóż, maskując otwór wrzutowy. Kurczak jest wykonany z gliny szamotowej, nieszkliwiony.

„Dead chicken”, as it is easy to guess, a moneybox in the shape of a dead chicken. Why I decided for this shape? First, I did not saw this in any shop, on the other hand, it looks pleasantly in the kitchen. From the chickens belly knife sticks up , which masks coin slot. Chicken is made from chamotte clay, unglazed.

Flowerpot beverBóbr doniczkowy

21/11/2008 piątek, 21 listopada, 2008

Created from red clay, ows his remarkable stability to a toothpick sticked in his ass. Unglazed. Muzzle look raises an expression of compassion.

Stworzony z gliny czerwonej, swą niezwykłą stabilność w glebie doniczkowej zawdzięcza wetkniętej w tyłek wykałaczce. Nieszkliwiony. Wyrazem pyska budzi litość.

HomeboyBlokers

19/11/2008 środa, 19 listopada, 2008

To świecznik bardzo bliski memu sercu. Ziom na tle bloków. Nic dodać, nic ująć. Wykonanie: glina szamotowa, farby podszkliwne, szkliwo przeźroczyste.

Zdjęcia: Dies

This candlestick is very close to my heart. Homeboy against the block of flats. Nothing to add, nothing to diminish. Design: chamotte clay, underglaze paint , transparent glaze.

Photos: Dies

Palette manPaleciarz

18/11/2008 wtorek, 18 listopada, 2008

This is a candlestick. It should look like giant, which carries a candle (like the shape of the globe), but it looks like a guy who steals a palette from truck. Made of chamotte clay, palette glazed in blue, all with transparent.

Photos: Dies

To świecznik. Miał wyglądać, jak gigant, który dźwiga świeczkę na kształt kuli ziemskiej, a wygląda jak facet, który kradnie paletę od tira. Wykonany z gliny szamotowej, paleta poszkliwona na niebiesko, całość szkliwem przeźroczystym.

Zdjęcia: Dies

Peppery satanPieprzny szatan

17/11/2008 poniedziałek, 17 listopada, 2008

Zestaw do przypraw „Aniołek i szatanek”. Wykonane z gliny czerwonej, nieszkliwiony.

„Angel and satan” spice set. Made of red clay, unglazed.

Father’s flashlightLatarka Ojca

poniedziałek, 17 listopada, 2008

Several years ago a shameless break into my basement was made. Then I lost a pair of stewed cherrys jars and – whats sad – Father’s torch. It was an old, tin model powered by a flat battery (3R12). My Father loved it, as it „perfectly slides into his pocket.” On the occasion of tuning scout’s flashlight, during flea market romp, I found the same in very good condition. I took a deep thinking. And then I invented a toilet paper home printer. But it’s not all about it.

Flat batteries are hard to get, also the old bulbs not sins with viability. In addition, the light stream is very poor. The plan was as follows: change the power supply to the AA’s, put LED’s without breaking the housing. Cellar flashlight application forced LED’s wide angle. So I decided to get rid of the original optics. In reality you look for a jar mostly from one, not from a hundred meters. I threw out the original battery holder, replacing it with 3xAA basket. Then a new three-position slide switch, which enabled to implement two levels of brightness: weak and very weak. 20 clear white LED’s took care for so-so stream of light, sufficient enough for tasks gived to Father by the Mother.

Flashlight works fine, lights, Father likes it very much. Sometimes it’s nice to pleasure someone. But only sometimes, because doing something too often causes, that other person no longer underestimates it.

Kilkanaście lat temu dokonano haniebnego włamu do mojej piwnicy. Zaginęło wówczas parę kompotów wiśniowych oraz co smutniejsze latarka Ojca. Był to stary, blaszany model zasilany baterią płaską. Ojciec bardzo ją lubił, gdyż „idealnie wślizgiwała się do kieszeni”. Przy okazji tuningu latarki harcerza, podczas buszowania po graciarni, znalazłem identyczną w bardzo dobrym stanie. Intensywnie zabrałem się za myślenie. I właśnie wtedy wymyśliłem domową drukarkę do papieru toaletowego. Ale nie o tym mowa.

Baterie płaskie obecnie trudno dostać, a stare latarkowe żarówki także żywotnością nie grzeszyły. Poza tym świeciły podle. Plan był następujący: zmienić zasilanie na paluszkowe, wsadzić LEDy, nie popsuć zbytnio obudowy. Piwniczne zastosowanie latarki wymusiło szeroki kąt świecenia diód. Postanowiłem więc pozbyć się oryginalnej optyki. W końcu kompotu szuka się przeważnie z jednego, a nie ze stu metrów. Wyrzuciłem oryginalne mocowanie płaskiej baterii, zastępując koszyczkiem 3xAA. Do tego nowy włącznik suwakowy trójpozycyjny, co umożliwiło implementację 2 jasności świecenia: słabo i bardzo słabo. 20 jasnych LEDów zadbało o jako-taki strumień światła, zdecydowanie wystarczający co wykonania powierzonych Ojcu przez Matkę zadań.

Latarka działa ok. roku, działa, świeci, Ojciec bardzo ją polubił. Dobrze czasami zrobić komuś przyjemność. Ale tylko czasami, bo jak coś robi się to ciągle, to inne osoby przestają to doceniać.

Red monsterCzerwony potwór

16/11/2008 niedziela, 16 listopada, 2008

I have a lot of different interesting models in my nixie tubes micro-collection . One of them is Okaya / Rodan CD13A. You can find it on page 24 of the company catalogue from the year 1967. One day I got 5 originally packaged units (NOS – New Old Stock). As you know, to build a clock you need only 4 displays. So I had one spare. I decided to use it in some meaningless way.

Clock can be done with 1 tube – the hours and minutes digits are displayed sequentially, separated with a long-time break. Who but would like to use such a clock. I thought: if it will be so meaningless, making it even more meaningless certainly did not hurt him. So the clock displays the number in binary code and reading of it is practically impossible. Since the reading is impossible, it does not make sense to make clock adjustable. Such reasoning led to the creation of the Red monster.

I decided to do the chassis from chamotte clay, klined, then glazed. The resulting two: red and yellow monster were created. Red, though crafted worse, seem to be prettier to me. Lamp went as an eyelet. Illuminated from the rear by a row of red LED’a, from time to time brightened and gradually dimmed. The tube is powered from step-up converter giving about 170V from 9V. Fitting the entire electronics inside clay housing was the biggest challenge. I made a lot of cardboard templates, which I slided inside of a monster. On „best fit” basis, I made the PCB.

How it looks – everybody can see. Nice. Unglazings around the eyes makes me a little nervous, the effect of a hurry. The next time I need to be more precise. There is always more precise brother in queue. Maybe he will get a LED display.

The monster preforms good. Actually, hard to talk here about any performance. It’s as if to say: 'This garden dwarf preforms good.’ The Monster simply is. It looks at me, throwing a sequence of ones and zeros from his eye.

W swojej mikro-kolekcji lamp nixie posiadam wiele różnych ciekawych modeli. Jednym z nich jest Okaya/Rodan CD13A. Znaleźć ją można na 24 stronie katalogu firmowego z roku 1967. Trafiło mi się 5 oryginalnie zapakowanych sztuk (ang. NOS – New Old Stock). Jak wiadomo, do budowy zegara wystarczą 4 lampy. Miałem więc jedną za dużo. Postanowiłem spożytkować ją w jakiś (bez)sensowny sposób.

Na 1 lampie można zrobić zegar – wyświetlając kolejno cyfry godzin i minut oddzielone dłuższą przerwą czasową. Komu jednak chciałoby się takiego zegara używać. Stwierdziłem więc, że jeśli i tak jest już on bez sensu, to zrobienie go jeszcze bardziej bezsensownym na pewno mu nie zaszkodzi. Zegar wyświetla więc cyfry w kodzie binarnym, a odczytanie go jest praktycznie niemożliwe. Skoro odczytanie go jest niemożliwe, to właściwie nie ma sensu go nastawiać. Takie rozumowanie doprowadziło do stworzenia Czerwonego Potwora.

Obudowę postanowiłem zrobić z gliny szamotowej, wypalonej, następnie poszkliwonej. Powstały dwie: czerwony potwór i żółty potwór. Czerwony, mimo, iż gorzej odrobiony, wydał mi się ładniejszy. Lampa powędrowała w oczko. Od tył podświetlana jest rzędem czerwonych LEDów, co pewien czas rozjaśnianych i stopniowo gaszonych. Całość zasilana jest z przetwornicy podnoszącej napięcie 9V do ok. 170V. Największym wyzwaniem było dopasowanie całej elektroniki do stworzonej obudowy. Powstało mnóstwo kartonowych szablonów, które wsuwałem kolejno do wnętrza potwora. Na podstawie tego, który pasował najlepiej, zrobiłem płytkę.

Jak wyszło – każdy widzi. Ładnie. Trochę denerwują mnie niedoszkliwienia wokół oczka, efekt pośpiechu. Następnym razem muszę bardziej się przyłożyć. Zawsze w kolejce czeka bardziej dorobiony brat, może kiedyś dostanie w prezencie wyświetlacz LED.

Potworek sprawuje się nieźle. Właściwie ciężko mówić tu o jakimkolwiek sprawowaniu. To tak, jakby powiedzieć: „Ten krasnal ogrodowy sprawuje się nieźle”. Potwór po prostu jest. Patrzy na mnie, znienacka wypluwając z czerwonego oka ciąg zer i jedynek.

Tea GuardianHerbatnik

niedziela, 16 listopada, 2008

Tea-Guardian is solution of a problem that nags me for years. What’s the point: while programming’ i always make myself a tea. When the job gets lazy, everything is ok and i drink hot tea. Much worse, when i get into a „programming trance”. I wake up few hours later with a cold tea. I decided to use my skills to solve this problem. There were many concepts: the sensor build into a cup, into a cap-stand, spoon, or „floating on tea surface” sensor. Each solution has its pluses and minuses, I decided to do something shaped like mixing spatula. The idea seemed to be good.

Tea Guardian is a small device. The entire electronics is the size of AA batteries. The yellow stem is ended with temperature sensor. How it works: In the first use operator defines the temperature at which the tea is suitable for drinking. When he finds that he can take the first shot that not burns him, he puts sensor into tea and holds button for 5 seconds. Screech indicates that the temperature has been saved. From this moment the application of the Tea Guardian is a pure pleasure. Tea infusion, Tea Guardian run, throw and let’s start programming. When tea is cool enough to drink, the shrill screech rends the air, audible even from the other room. You enjoy the tea, the sensor shuts off by itself. LEDs also inform about the tea status: red – don’t drink, green – drink, off – pour out.

The whole is powered with pill batteries, but rather was because Tea Guardian is dead. Currently awaiting for resurrection. The temperature close to 100 Celsius caused relaxation of waterproof temperature sensor connections. Tea Guardian was killed by tea. I have a terrible willingness to put a sensor in a glass tube filled with mercury because it looks amazing, also heat conduction is good. I feel, however subconsciously, that tea and mercury is a very bad combination. I just found such a statement: „In the body (…) mercury can damage the brain and nerves, impair coordination and vision.” So, nothing new to me.

Herbatnik to rozwiązanie problemu nękającego mnie od lat. O to jego istota: jak zabieram się do programowania, zawsze robię sobie herbatę. Gdy robota mi nie idzie, wszystko jest ok i popijam ciepłą herbatę. Znacznie gorzej, jak wpadnę w „programistyczny trans”. Budzę się z niego po paru godzinach z zimną herbatą. Postanowiłem wykorzystać swe zdolności by temu zaradzić. Koncepcji było wiele: czujnik wmontowany w kubek, podstawka pod kubek, łyżeczka lub „pływak” z czujnikiem. Każde rozwiązanie miało swoje plusy i minusy, zdecydowałem się na coś na kształt jednorazowej szpatułki do mieszania. Pomysł wydawał się dobry.

Herbatnik jest małym urządzeniem. Cała elektronika ma rozmiar baterii AA. Na końcu żółtego trzpienia znajduje się czujnik temperatury. A działa to następująco. Przy pierwszym użyciu obsługujący definiuje temperaturę, przy jakiej herbata nadaje się już do picia. Kiedy stwierdzi, że jest w stanie wziąć pierwszy nie parzący łyk, wsadza czujnik do herbaty i przytrzymuje przycisk przez 5 sekund. Pisk informuje, że temperatura została zapisana. Od tej chwili stosowanie herbatnika to już przyjemność. Zaparzamy herbatę, uruchamiamy urządzonko, wrzucamy do napoju i programujemy. Gdy ostygnie na tyle, że picie jest możliwe, powietrze przeszywa przeraźliwy pisk, słyszalny nawet z drugiego pokoju. Delektujemy się herbatą, czujnik wyłącza się sam. Diody dodatkowo informują o stanie pracy: czerwona – nie pij, zielona – pij, żadna – wylej.

Całość zasilana jest trzeba bateriami pastylkowymi, a raczej była, bo herbatnik umarł. Obecnie oczekuje na wskrzeszenie. Temperatura bliska 100 st. C spowodowała rozszczelnienie się wodoodpornych połączeń czujnika temperatury. Herbatnika zabiła herbata. Mam straszną ochotę umieścić czujnik w szklanej probówce wypełnionej rtęcią, bo wygląda to niesamowicie, a i przewodzenie ciepła jest dobre. Czuję jednak podświadomie, że herbata i rtęć to bardzo złe połączenie. Znalazłem przed chwilą taki zapis: „W organizmie rtęć może (…) uszkodzić mózg i nerwy, zaburzać koordynację i widzenie”. Jakby więc na to nie patrzeć, nic nowego mi nie grozi.

Scouts sighWestchnienie harcerza

15/11/2008 sobota, 15 listopada, 2008


It all started the day I got 3 Watt CREE-XRE LED in my hands. Of course, the first thought was to do a flashlight. Since childhood i like flashlightes, so i decided to do so. Some may know that power LEDs gets hot very fast. The heat removal is the basis of trouble-free operation. So there were the following: add the cooler and do a head-flashlight (such per forehead), get a metal head, optics and make a tube-flashlight or reengineer an existing model. I choose the last as most interesting option. Not because I’m lazy, but because I get a opportunity to resurrect some classic.

I took a trip to „flea market”, where for 2 zlotys (about 0,5 euro) I bought a beautiful old flashlight, apparently scout’s one. It was in good condition, full-metal – and that was mainly about it. So LED-cooling was off my head. The power supply was the remaining question. I don’t feel like making DC converter myself, so I bought one. Unfortunately, to get converters minimum operating voltage, I had to use five AA’s to be able to use 1.2 V accus or 1,5V cells. 5 AA’s battery holders are not produced, so I was forced to create one. I changed on/off switch form „slide” style to „toggle”. I used optics dedicated to this diode. It gives the unique „hi-tech” look.

Lights not so bad. Withstands about 2 hours on one battery load . Works well outdoors and warms hands in winter. It’s nice to see surprised faces, when something like this suddenly throws dazzling stream of light.

Unfortunately it can’t be seen, how much effort I put into this project. A lot of measuring, metal drilling and sawing, but appears as 5 minute work. How did God in Futurama series said: „If you do things right, people will not be sure you’ve done anything at all.”

Wszystko zaczęło się dnia, gdy w me ręce wpadła 3 watowa dioda mocy CREE XR-E. Oczywiście pierwszą myślą było, by zrobić latarkę. Od małego lubię latarki, pomysł ten bardzo mi się więc spodobał. Niektórzy może wiedzą, że LEDy mocy strasznie się grzeją. Odprowadzenie z nich ciepła to podstawa bezawaryjnej pracy. Istniały więc następujące opcje: wykorzystać radiator i zrobić latarkę czołową (taką na głowę), wytoczyć metalową głowicę, dołożyć optykę i zrobić latarkę „rurową” lub przerobić istniejący model. Najciekawszym rozwiązaniem wydało mi się ostatnie. Nie dlatego, że jestem leniwy, ale dlatego, że nadarzyła się okazja wskrzesić jakiś zabytek.

Wybrałem się na wycieczkę do „graciarni”, gdzie za 2 złote dorwałem piękną, starą latarkę, ponoć harcerską. Była w dobrym stanie, cała metalowa – i o to głównie chodziło. Chłodzenie diody miałem z głowy. Pozostała kwestia zasilania. Nie miałem ochoty robić przetwornicy, zakupiłem więc gotową. Wymagała niestety tak nieszczęśliwego napięcia zasilania, że musiałem użyć pięciu ogniw AA, by móc stosować akumulatory 1,2V. Koszyczków na 5 baterii nie produkuje się, zrobiłem więc własny. Dołożyłem też włącznik hebelkowy, odłączając oryginalny suwakowy. Użyłem optyki dedykowanej do tej właśnie diody. To właśnie ona nadaje ten niepowtarzalny klimat „hi-tech”.

Świeci nienajgorzej. Na jednym ładowaniu wytrzymuje ok. 2 godzin. Dobrze sprawdza się w terenie, a zimą ogrzewa ręce. Miło widzieć zdziwione miny, jak z czegoś takiego nagle wydobywa się oślepiający strumień światła.

Nie widać za to niestety, ile wysiłku włożyłem w ten projekcik. Dużo mierzenia, wiercenia w metalu i piłowania, a wygląda na robotę na 5 min. Jak to powiedział Bóg w serialu Futurama: „If you do things right, people won’t be sure you’ve done anything at all”.